Jestem zdania, że do liceum idą, w większości, osoby, które wiedzą, że trzeba się tam uczyć. Oczywiście są wyjątki od reguły, jak wszędzie, nie wgłębiajmy się w to: wszędzie znajdziemy idiotę, tyle. Irytuje mnie ogólne stwierdzenie, że na profilu humanistycznym nie trzeba się zupełnie uczyć, aby zdać, według mnie jest to nonsens. Zgodzę się, że na tym profilu jest łatwiej się przecisnąć ucząc się jak najmniej, ale jednak - ucząc się. Ktoś, kto nie poświęci nawet 20 min na naukę do sprawdzianu z rozszerzonego polskiego, tym bardziej historii dostanie niedostateczną. Gdy taka osoba nie nauczy się, a przepisze odpowiedzi od koleżanki, to dostanie dwójkę, jednak czy zda w ten sposób maturę? Nie wydaje mi się. Są przypadki, kiedy ktoś całą szkołę średnią zda dzięki ściąganiu, ale nadejdzie maj, matura, a w głowie sieczka. Przecież można żyć bez zdanej matury, oczywiście, można żyć z wykształceniem podstawowym, ale zadajmy sobie pytanie, czy lepszą pracę dostanie osoba z maturą, która właśnie studiuje, czy ktoś kto tej matury nie ma?
Wracając, nie wiem, jak jest na innych profilach, wiem jednak jak jest z rozszerzoną historią. Przedmiot ten jest naprawdę trudny. Nie chodzi o samo zapamiętanie dat, bo to jest drobiazg, chodzi o fakty, bardzo wiele faktów, kojarzenie co nastąpiło po czym, dlaczego nastąpiło, jakie to miało konsekwencje, jak mogło się wydarzyć i dlaczego tak się nie stało. Nauczenie się samych faktów pochłania wiele czasu, energii, pamięci, jest pracochłonne, jednak samo nauczenie się ich nie da nam nic, absolutnie nic. W historii trzeba myśleć logicznie, oprócz obszernej wiedzy potrzebna jest logika, szeroko rozwinięta wyobraźnia i rozumowanie, aby wiedzieć, dlaczego dana rzecz się wydarzyła, a co ważniejsze, jak zapobiegać podobnym sytuacjom w przyszłości. Do tego, aby spędzać nad czymś godziny dziennie trzeba to lubić, ktoś zainteresowany historią prędzej się nauczy, niż ten, którego ona absolutnie nie obchodzi.
Z językiem polskim sprawa ma się nieco inaczej, trzeba umieć interpretować, wypowiadać się, znać pewne pojęcia, fakty. Jestem zdania, że polski jest prostszy od historii, jednak historii dasz radę nauczyć się na pamięć, zaś pewne zagadnienia z naszego języka musisz zrozumieć. Czytając wiersz nie zrobisz nic, jeśli go nie zrozumiesz, możesz lać wodę, zmyślać, a nuż coś się uda, być może dostaniesz dostateczną, brawo! Przyjdzie matura, dostaniesz jeden z sonetów krymskich naszego wieszcza narodowego, np. "Czatyrdah" i jesteś w totalnej, za przeproszeniem, dupie. Możesz czytać nawet po stokroć, a nuż zrozumiesz! Jednak większe jest prawdopodobieństwo, że nie zrozumiesz i wtedy, dziękujemy, zapraszamy na poprawkę. (Nie mówię, że przez jeden wiersz nie zdacie matury, absolutnie, to tylko przykład)
Nie mówię, że na "humanie" jest więcej nauki niż na jakimkolwiek profilu. Mówię, że na którymkolwiek rozszerzeniu w liceum byś był, bez minimum nauki nie zdasz z klasy do klasy, a jak zdasz, to nie uda się na maturze. Zaś jeśli jesteś ambitny, zależy Ci na dobrych wynikach, na dostaniu się na dobrą uczelnię, to niezależnie na jakim profilu jesteś, musisz solidnie przysiąść i się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć.
Miłego zakuwania, Wasz Mały Gnom!
Przyjaźń «bliskie, serdeczne stosunki z kimś oparte na wzajemnej życzliwości i zaufaniu; też: życzliwość, serdeczność okazywana komuś»
Tak to zjawisko definiuje słownik języka polskiego, jednak wiadomo, że dla każdego z Nas jest ono nieco inne.
Nie zawsze przyjaciel musi mieć te same pasje co ja: mogę być dobra z historii i popisywać się znajomością dat, a on może kochać matematykę i o 3 w nocy wyrecytować wzór na deltę oraz miejsca zerowe funkcji kwadratowej. Dobrze jest, gdy przyjaciele uzupełniają się wzajemnie. Jestem kontaktowa, a co za tym idzie, rozmawiam z dużą ilością ludzi, lubię przebywać w towarzystwie i poznawać nowe osoby, co nie znaczy, że ktoś z kim rozmawiam rok, na różne tematy, może się nazwać moim przyjacielem.
U mnie jest tak, że jeśli dobrze się z kimś dogaduje przez około dwa lata, to wtedy z czystym sumieniem uznaję tę osobę za godną tego miana. Oczywiście, sama nie jestem idealna, potrafię zepsuć jakąś relację, czasem staram się to naprawić, a czasem uznaję, że nie warto, bo i tak nic by z tego nie wyszło. Tu dam Wam małą radę: godzenie się na siłę i utrzymywanie kontaktu z niektórymi nie ma sensu.
Dosyć tej negatywnej części, otóż, w tym miejscu staram się przekazać, żebyśmy doceniali przyjaciół, gdyż uczymy się od nich wielu rzeczy, oni dają nam piękne wspomnienia, wsparcie i ochrzan kiedy trzeba. Każdy człowiek jest inny, jeden zwyzywa Was jak zrobicie coś głupiego i postawi na nogi, inny będzie klepał po plecach i ocierał łzy. Z każdym możecie robić coś innego, z jednym pojedziecie na Woodstock; z innym na zakupy; inny będzie Wam doradzał, jak zrobić ładną kreskę na oku; kolejny wymieni się spostrzeżeniami na temat odchudzania i pojedzie na rower, żeby pomóc zrzucić te 2 kg. Pamiętajmy też, że przyjaciel jest tylko człowiekiem, ma wady tak samo jak my, czasem nie ma czasu, albo siły iść z nami na miasto (jak ja bardzo często, bo jestem leniem ;-;).
Moja definicja przyjaźni:
relacja opierająca się na zaufaniu, miłości, śmiechu i solidnym ochrzanie; gdzie cieszymy się ze szczęścia drugiej strony i pomagamy sobie w trudnych chwilach.
Ten wpis jest hołdem poświęconym moim przyjaciołom, nie mam ich 10, ani 20, jest ich 5 oraz dwie osoby, które jeszcze nie wiem, jak sklasyfikować (krótkie znajomości), serdecznie pozdrawiam:
moją bliźniaczkę, siostrę z innej matki, fokę, moją makijażystkę, metala, moje słodkie dziecko i kibolkę.